Pierwsi zdobywcy - Michał Apollo, Marek Żołądek

„Coraz bardziej wiem, co mnie w takich wyprawach i wspinaniu pociąga. Coraz więcej marzeń i pragnień krystalizuje się z niejasnych dotąd obłoków. Chciałbym iść po ścieżkach, po których nikt (dotąd) nie szedł...”
Piotr Morawski

Wspomnienie przeszłości i wizja przyszłości
Przybliżymy naszą historyczną już wyprawę do himalajskiej Doliny Miyar oraz opowiemy o tegorocznych planach związanych z powrotem do tego niezwykłego miejsca na Ziemi. W 2006 r. odbyła się Miyar Himalaya Expedition 2006, podczas której dokonaliśmy pierwszego wejścia na ówcześnie dziewicze punkty. Jako pierwsi zdobywcy mieliśmy prawo nadania nazwy – wierzchołek o wysokości 5650 m n.p.m. ochrzciliśmy Masala Peak, a przełęcz na końcu doliny Tawa o wysokości 5690 m n.p.m. St Christopher Pass (z ang. Przełęcz Św. Krzysztofa).
W sierpniu 2012 r. wracamy do znajdującej się w krainie śniegów  doliny. Głównym celem sportowym będzie dokończenie drogi wspinaczkowej powyżej Przełęczy Św. Krzysztofa oraz badania do naszych dysertacji doktorskich, których promotorem jest prof. Roman Malarz.

Geografia regionu
Dolina Miyar znajduje się w północnej części Indii, w stanie Himachal Pradesh otoczonym przez Uttar Pradesh, Haryana, Punjab, Jammu i Kaszmir oraz chiński Tybet. Należy ona do pasma górskiego Himalaje Lahoul i wciśnięta jest pomiędzy Dolinę Pangi, Dolinę Lahul oraz Zanskar. Początek doliny to ujście Rzeki Miyar do Rzeki Chandra – Bhaga w miejscowości Udaipur (2743 m n.p.m.). Ciągnie się ona na długości ok. 100 km w kierunku NE – NW – N, aż po przełęcz Kang La (5468 m n.p.m.). W górnej części znajduje się Lodowiec Miyar. W całej dolinie znajduje się duża liczba dolinek bocznych z lodowcami oraz szczytami przekraczającymi 6000 metrów, z których najwyższym jest Monthosa (6443 m n.p.m.), położony na „wysokości” osady Tingrat w grani otaczającej dolinę od zachodu.

Oprócz wiosek leżących w dolinie (Shakoli, Chamrat, Karpat, Gumpa, Tingrat, Urgos, Chaling, Patam, Khanjar) w jej środkowym odcinku znajdują się osady pasterskie zamieszkałe tylko w sezonie letnim (lipiec – sierpień): Luhling Tappa, Khai Got, Tappa. Są to tylko tak zwane „koleby pasterskie” zbudowane z kamieni i głazów schronienia od deszczu i wiatru. W opracowaniu użyto również terminu „bazy”, który oznacza miejsca obozów wspinaczy eksplorujących dolinę. Nazwy niektórych związane są z narodowością alpinistów (np. Baza Włoska) lub ze szczytem, pod którym się znajdują (np. Baza Masala Peak). Większość szczytów znajdujących się w górnej części doliny oraz w jej bocznych dolinach zawieszonych nadal pozostaje nie zdobytych przez człowieka. Większość szczytów, przełęczy itp. nie posiada nazwy czy wysokości, pozostają jak to kiedyś określił brytyjski wspinacz Chris Bonington, takimi białymi plamami na mapie naszego globu.
   
Dla geografów Dolina Miyar, a szczególnie jedna z jej dolinek zawieszonych Dolina Tawa jest niezwykle interesująca zarówno pod względem podróżniczo-odkrywczym, jaki i naukowym. To właśnie w niej działało większość wypraw alpinistycznych. Pierwszym szczytem znajdującym się w jej obrębie zdobytym przez człowieka była położona w środkowej części doliny smukła skalna turnia Newerseen Tower, zdobyta przez Paolo Vitaliego. Było to dopiero w 1992 roku. W 2005 r. odbyła się pierwsza polska wyprawa do Doliny Miyar, której uczestnikami byli David Kaszlikowski i Michał Król.
   
Rok później (2006 r.) jeszcze jako studenci studiów magisterskich w Instytucie Geografii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie zorganizowaliśmy drugą polską ekspedycję i pierwszą wyprawę naukową  w ten region Himalajów. Uwierzył w nas wtedy oraz wsparł merytorycznie i finansowo ówczesny dyr. Instytutu Geografii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie prof. Jan Lach.

Baza Główna pod Masala Peak

Hinduskie uderzenie
Opuszczając nocą po przylocie piękne, nowoczesne i (przede wszystkim) klimatyzowane lotnisko New Delhi większość ludzi ma chyba ochotę zrezygnować – przebudować bilet i wrócić do domu. Uderza w nas gorące, wilgotne powietrze o trudnym do opisania zapachu, a dodatkowym wątpliwym urokiem są biegają po ulicach okaleczone, wręcz gnijące psy (bez ucha, z nadgryzioną szyją) oraz śpiący na jezdniach ludzie. Na myśl od razu przychodzi jedna z lekcji geografii, którą pamiętamy ze szkoły średniej Indie kraj kontrastów – jednak patrząc z perspektywy czasu nikt nie jest chyba w stanie przedstawić pełnej prawdy o tym państwie, jeśli nie odwiedzi go osobiście.
Dający odpocząć myślom sen sprawia, iż rano otoczenie nie wygląda już tak źle. Budzimy się w chyba najpopularniejszej wśród turystów dzielnicy Delhi – Paharganj, która oddaje smak Indii. Atrakcje miasta Delhi (11 mln, 2011r.) oraz stolicy kraju New Delhi (250 tys. 2011 r.), których jest tak niezmiernie dużo, iż jest to materiał zdecydowanie na inny artykuł.

Na koniec świata

Trasa ze stolicy kraju do BC (Baza Główna ang. Base Camp) w Dolinie Miyar sama w sobie stanowi nie lada wyzwanie, więc zaraz po uzupełnieniu brakującego ekwipunku ruszyliśmy w 18-sto godzinną podróż autobusem z Delhi do Manali (odpowiednik Zakopanego na przedpolu Himalajów Indyjskich). Następnie całodzienny przejazd krętymi, kamienistymi drogami samochodem terenowym z Manali do osady Tingrat, która miejscem gdzie kończy się droga. Po pokonaniu trudności związanych z zerwanymi mostami na rzece Miyar (wynik wezbrania wody po wiosennych roztopach) czekał nas jeszcze kilkudziesięciokilometrowy trekking do BC. W transporcie blisko 300 kg ekwipunku pomogła nam miejscowa ludność – Tharangowie, która na co dzień zajmuje się pasterstwem i uprawą roli. Po trudnych negocjacjach, związanych głównie z problemami komunikacyjnymi między nami a „szefem” osady wynajęliśmy 11 tragarzy. Kolejne dwa dni upłynęły nam na marszu w otoczeniu majestatycznych gór. Szliśmy w kolumnie, a jednak każdy był gdzieś indziej myślami, szalenie prawdziwe wydaje się tutaj być stwierdzenie Jana Pawła II - jest nas troje Bóg, Góry i ja.


Po spędzeniu kilku dni w Bazie Głównej (3950 m n.p.m.) ruszyliśmy na aklimatyzacje ku dolinie zawieszonej na południowym zboczu doliny Miyar, którą roboczo nazwaliśmy Lodowiec 4900. Po kilkudniowym biwaku na wysokości około 5000 m n.p.m., zostaliśmy zmuszeni do odwrotu z powodu ciągłego pogarszania się pogody. Pogoda, co prawda nie nadawała się do wspinaczki jednak dostępny czas spożytkowaliśmy na zbieranie materiału badawczego.

Ku dziewiczym szczytom

Masala Peak
Po powrocie do BC i krótkiej regeneracji sił 24 sierpnia 2006 roku wyruszyliśmy z całym ekwipunkiem do bazy wysuniętej na Lodowcu Tawa (ok. 4950 m n.p.m.). Pokonanie tej trasy zajęło nam 2 dni. Pierwszy dzień, po osiągnięciu bazy, poświęciliśmy na rekonesans Lodowca Tawa. Po gruntownym zlustrowaniu warunków panujących w ścianie musieliśmy troszkę zmodyfikować plany wynikające z naszych założeń, które wyznaczyliśmy jeszcze w Polsce. Góry często podejmują decyzję za nas - nie wie, bądź nie rozumie tego tylko ten, kto nigdy z górami nie obcował.
24 sierpnia 2006 roku korzystając z dobrej pogody zdecydowaliśmy się zaatakować dziewiczy szczyt w grani rozdzielającej Lodowce Tawa oraz Thunder. Możliwość stawiania pierwszych kroków powodował w nas uczucie euforii, czuliśmy się niczym Neil Armstrong stawiający pierwszy krok na księżycu. Paradoksalnie jednak zbliżając się do wierzchołka czuliśmy smutek, wiedzieliśmy bowiem, iż dojście na szczyt zakończy wspomnianą euforię. Na myśl przychodzą słowa jednego z największych alpinistów świata:

Wreszcie najwspanialszy moment w każdej wspinaczce. Chwila, kiedy od szczytu dzieli mnie już tylko kilka kroków, kiedy wiem, że już nic nie stanie mi na przeszkodzie, kiedy wiem, że zwyciężyłem... Zwyciężyłem nie górę czy pogodę, lecz przede wszystkim siebie, swoją słabość i swój strach. Kiedy mogę już podziękować górze, że i tym razem była dla mnie łaskawa. Tych chwil nie oddam nikomu za żadne skarby i jeżeli muszę w drodze do szczytu pokonywać przeszkody i ocierać się o nigdy nie określoną granicę między kalkulowanym ryzykiem a ryzykanctwem, to trudno, zgadzam się. Zgadzam się na walkę ze wszystkimi niebezpieczeństwami, które na mnie czyhają. Zgadzam się na wiatry, które tygodniami biją w ściany namiotów i doprowadzają do granicy szaleństwa. Zgadzam się na drogi prowadzone na granicy wytrzymałości. Zgadzam się na walkę. Nagroda, którą otrzymuję za te trudy, jest niebotycznie wielka. Jest nią radość życia.
Jerzy Kukuczka


Po 14 godzinach akcji górskiej stanęliśmy na wierzchołku. Szczyt ochrzciliśmy Masala Peak (5650 m n.p.m.). Liczącą 800 m drogę, która ma charakter mikstowy wyceniliśmy na WI4 (WI4, lód 80st., ok. 800 m, 14h).
Na szczycie spędziliśmy tylko kilka minut. Na sąsiednich szczytach widzieliśmy załamujące się chmury, które nie wróżyły nic dobrego. Nie pomyliliśmy się, podczas zejścia nastąpiło znaczne pogorszenie pogody, które trwało kilka dni. Czas tej jednak można było wykorzystać na odpoczynek.

St. Christopher Pass (Przełęcz Św. Krzysztofa)
27 sierpnia 2006 roku korzystając z okna pogodowego o godzinie drugiej w nocy ruszyliśmy na podbój najdalej wysuniętej na północ góry w Dolinie Tawa. Szliśmy przy świetle czołówek, w kompletnej wręcz ciszy, którą co chwilkę przerywały skalne obrywy na pobliskich zboczach. Pod ścianę dotarliśmy nad ranem, jeszcze o zmroku. Wspinaczkę rozpoczęliśmy z pierwszymi promieniami słońca. Najpierw w uwadze i skupieniu pokonaliśmy szczeliny brzeżne lodowca, później lodowo – skalnym kuluarem szybko zdobywaliśmy wysokość. Po siedmiu godzinach przeszliśmy ok. 600 m przewyższenia i dotarliśmy do przełęczy. Niestety ze względu na gwałtowne załamanie pogody zostaliśmy zmuszeni do odwrotu. Zejście odbywało się w gęstej mgle i intensywnych opadach śniegu. Po osiągnięciu podstawy ściany naszym oczom ukazał się całkowicie nowy widok. Dolina całkowicie zmieniła swój wygląd, skalne ściany pokryły się białym śniegiem, nasze ślady znikły, a widoczność zmalała do kilku metrów. W tych warunkach mały błąd mógł być ostatnim. Po dojściu do BC niemal jednogłośnie zdecydowaliśmy, iż osiągniętą przełęcz o wysokości 5690 m n.p.m. nazwiemy St. Christopher Pass (WI4, M5-, 600 m, 7h)

Nowe wyzwanie
W sierpniu tego roku wracamy do Doliny Miyar, a nasz cel doskonale obrazują słowa angielskiego wspinacza i eksploratora:

Z gór każdy wraca odmieniony. Nigdy nie pozostaje ta samą osobą, co przed wyjazdem. Ma to wiele wspólnego z faktem zwolnienia tempa życia, z tym że nie jest się osaczonym przez kłopoty i zmartwienia. Po wielu mocnych przeżyciach wspinam się, aby zobaczyć inne góry i przekonać się, jak sobie poradzę tym razem.
Doug Scott

Wracamy m.in. po to by przekonać się czy tym razem dane nam będzie spojrzeć z najdalej wysuniętego szczytu w dolinie Tawa.

Tekst i zdjęcia: Michał Apollo, Marek Żołądek (doktoranci geografii UP)
Źródło: Studens Scribit – Pismo Samorządu Studentów Uniwersytetu Pedagogicznego, nr 3/2012





 







POBIERZ KATALOG